niedziela, 10 marca 2013

Rozdział Drugi.

SAKURA
Tak jak przypuszczałam, oddział broniony wejścia do wioski nie odmówił nam pomocy. Chciało mi się śmiać z ich naiwności. Nawet nas nie przeszukali. W sumieб lepiej dla nas. Dostaliśmy już zezwolenie na przebywanie w wiosce. Mamy czas do jutrzejszego wieczora. Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście piąta. Festyn zaczyna się o ósmej. Uroczystości otwarcia kończą się o dziewiątej. Cholera, że nie mogę wykorzystać teraz swojej renomy najlepszego medyka. Na pewno nie czekałabym półtorej godziny. Rozejrzałam się po korytarzu. Wszystko wyglądało jak w Konoha. Białe ściany, biały sufit, wszystko było białe. Nienawidziłam tego koloru. Zawsze kojarzył mi się z chorobą i śmiercią.  To nawet zabawne. Przecież czarny jest kolorem śmierci, a ja przypisywałam tej pani biały. Z resztą, nie ważne. Rozglądałam się dalej. Poczekalnia była pełna ludzi. W recepcji powiedziano nam, że zostaniemy przyjęci jako pierwsi. Już to widzę. Siedzę tu już jakiś czas, a do gabinetu wchodzą kolejne osoby. Już miałam zamiar wstać i wrzasnąć na którąś lekarkę kiedy jedna z nich ubrana w biały lekarski fartuch wyszła na korytarz. Była ładną wysoką blondynką. Podeszła do nas, a jej niebieskie oczy bacznie nas lustrowały.
- Witam jestem Ayumi. Wy jesteście tymi zaatakowanymi podróżnikami? – skinęłam głową.
-Tak, nazywam się Sachiko, to jest Naoki- wskazałam na Nejiego. – To Kazuhiro – Kiba uśmiechnął się delikatnie do lekarki. – a on to Sanryaku, straszny z niego leń. – zaśmiałam się od razu czując ból. Przeklęta rana. Czemu musiałam zranić się akurat w brzuch. Przeklinałam się w myślach.
-Wstańcie, chyba że ktoś nie może. Musze zobaczyć kim mam zając się jako pierwszym.- wszyscy wstaliśmy. Rana na brzuchu odezwała się żarliwie. Chyba faktycznie za bardzo się postarałam. – Wasza trójka nie ma poważnych ran. Za to ty.- spojrzała na mnie.-Musze szybko zająć się twoim brzuchem. Wykrwawienie ci nie grozi, ale zakażenie już tak. Chodźcie wszyscy do gabinetu. – posłusznie poszliśmy za Ayumi.
Gabinet był dwupokojowy. Składał się z pokoju lekarskiego i przedsionka, w którym siedziała pielęgniarka. Ona zajęła się moimi przyjaciółmi. Ja poczłapałam za lekarką. Nagle przypomniała mi się jedna bardzo ważna sprawa. Tatuaż ANBU na moim ramieniu. Unikalny dla każdej wioski. Cholera. Spojrzałam na prawe ramię. Nie było tam żadnych ran. Miałam tylko nadzieje, że nie będę musiała się rozbierać. Zaraz przed wejściem do gabinetu spojrzałam na swoich towarzyszy, a raczej ich prawe ramiona. Żadnych ran w tym obszarze. Odetchnęłam z ulgą i weszłam do pomieszczenia. Ayumi wskazała na dużą leżankę i kazała mi się położyć. Podwinęłam bluzkę ukazując światu długą ranę na moim brzuchu. Nic dziwnego, że tak mnie bolała. Z moich oględzin rana nie była głęboka, jednak cholerni długa. Ciągnęła się prawie po całym brzuchu. Lekarka podeszła do mnie. W ręce trzymała gazę nasączoną wodą utleniona. Przeklęłam w myślach. Czemu nie może oczyścić rany jak prawdziwy medyczny ninja tylko skazuje mnie na wielki ból, który z pewnością nastąpi jak tylko kawałek materiału dotknie rany. Zagryzłam zęby, aby nie krzyknąć. Ayumi spojrzała na mnie, nadal uważnie wykonując swoje obowiązki.
-Spokojnie już skończyłam. Teraz musimy uleczyć ranę. – Tak wiem, pomyślałam. Nie mogłam jednak powiedzieć jej, że jestem medykiem. Cały plan posypałby się jak domek z kart. Dłonie dziewczyny owinęła tak dobrze mi znana zielona chakra. Przyłożyła dłonie do mojego brzucha. Syknęłam. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie jakiego przyszło mi doświadczyć. Nagle lekarka zmarszczyła czoło.
-Masz bardzo duże pokłady chakry.- powiedziała zaciekawiona- Dziwnej chakry.- o cholera. Nie to nie jest wyczuwalne. Stop Sakura opanuj się. Wszystko jest w porządku. – Na pewno nigdy nie trenowałaś, albo nie żyłaś jako shinobi?
-Kiedyś, bardzo dawno temu. Nie chce do tego wracać. W porozumieniu z Kage opuściłam wioskę. W drodze ku nieznanemu spotkałam tamtą trójkę. – wskazałam na drzwi.- Mówiłaś, że moja chakra jest dziwna. O co chodziło? – zapytałam, aby wybadać grunt, na którym stoję.
-Nic. Wydawało mi się jakby ona nie należała do ciebie, ale to pewnie tylko dlatego, że od dawna jej nie używałaś. Wiesz pozostała w uśpieniu, a teraz kiedy pobudziłam ją leczeniem nagle się odezwała. – uśmiechnęła się do mnie blondynka. W trakcie wyjaśnień podeszła do biurka i wzięła plik recept. Zaczęła bazgrać coś na karteczce. – Masz, to dla ciebie. Na wzmocnienie. Możesz być trochę osłabiona. Przyjmuj to przez tydzień. Jeśli kiedykolwiek taka sytuacja się powtórzy lub po prostu poczujesz się słabo podczas podroży to powinno ci pomóc. Teraz wybacz, resztą ran zajmie się pielęgniarka. Przejdź do przedsionka. – powiedziała podając mi kartkę i prawie wypychając mnie za drzwi. Tam moi przyjaciele siedzieli już uleczeni z szerokimi uśmiechami na twarzach. We mnie aż bulgotało. Nie polubiłam tej kobiety. Była arogancka, a to cecha, która najbardziej mnie drażniła. Czemu zapytacie. Pozostałość po Sasuke i jego kompleksie wyższości nad każdym kogo znał. Spojrzałam na pielęgniarkę, która wskazywała mi krzesło stojące zaraz przy niej. Usiadłam i oddałam się w jej, mam nadzieję, kompetentne ręce.
Po piętnastu minutach wyszliśmy ze szpitala. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek. Dziewiętnasta. Dobra mieliśmy godzinę, aby zlokalizować dom Kenjiego. Nie okazało się to trudnym zadaniem. Miałam wszelkie wskazówki od poprzedniego oddziału ANBU. Szkoda tylko, że jego dom znajdował się na drugim końcu wioski. Zaczęłam porządnie narzekać. Nawet udało mi się przebić Shikamaru w wypowiedziach typu „Jakie to upierdliwe”.
-Serio nie mogli wysłać młodzików z Akademii? Po co wysłali nas, joninów, na misje rangi, mówiłaś chyba, C – narzekał dalej Nara. Zaśmiałam się delikatnie. W sumie myślałam to samo. Jednak ja wiedziałam dlaczego to akurat my jesteśmy na tej misji.
-Tsunade mnie sprawdza. – powiedziałam delikatnie nadal się śmiejąc z miny Shikamaru. – Sądzi, ze nie jestem już w stanie wykonywać misji. Nie w sensie fizycznym, a psychicznym. Po części ma racje. – ostatnie zdanie dodałam po cichu tak, aby nikt go nie usłyszał. Niespodziewanie byliśmy już pod domem Sho. Spojrzałam na zegarek. Za dziesięć ósma.
-W domu nadal pali się światło. To znaczy, że on nadal tam jest. Mieszka sam, więc nie musimy martwić się o niemiłe spotkanie z jego współlokatorami. – wyjaśniłam po cichu. – Wchodzę tam razem z Nejim. Wy pilnujecie czy nikt się nie zbliża. Kiba nos do góry i uważaj czy Kenji się nie zbliża. Ty Shikamaru jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem masz go unieruchomić. Najlepiej tak, żeby nie wiedział co się dzieje. Zrozumiano? Dla waszej dwójki to tyle. – zwróciłam się w stronę posiadacza Byakugana. – Neji, my wchodzimy do środka. Ty masz zlokalizować zwój i ewentualne przeszkody zaraz po wejściu. Ja zajmę się całą resztą po tym jak go zlokalizujesz masz obserwować tych imbecyli – wskazałam na pozostałą dwójkę. Kiba obruszył się i teatralnie nam to okazał. – A właśnie. wy imbecyle... – zaśmiałam się krótko, widząc minę Kiby. –... jeśli zauważycie coś niepokojącego macie natychmiast dać znać Nejiemu wykonując taki znak nad krzakami. Na pewno to zauważy. – uśmiechnęłam się do swojej drużyny kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyłam w nich wysokiego przystojnego mężczyznę. Miał czarne niczym kruk włosy i takie same oczy. Za bardzo go przypominał. Neji wybudził mnie z tego letargu.
-Tak to jest mieć babę w drużynie - zaśmiał się Kiba. -  tylko zobaczą ładnego faceta i już po koncentracji.
-Uważaj, żebym nie skoncentrowała się na zmieceniu twojej buźki z powierzchni ziemi.- warknęłam do Inuzuki. Ten od razu się uciszył. Skupił się na zapamiętaniu zapachu Kenjiego. Ten przeszedł obok nas i ruszył w głąb wioski. Gdy tylko straciliśmy go z pola widzenia podeszłam do drzwi jego domu. Neji aktywował już Byakugan. Ja zwinnie otworzyłam drzwi. Nie pytajcie jak. Po prostu się udało. Weszliśmy do wąskiego pomieszczenia.
-Zwój jest w piwnicy. Nie widać żadnego zagrożenia. – czyli wszystko będzie tak banalnie proste? Zapytałam się w myślach.
-Są tu jacyś ludzie?
-Nie – odpowiedział mi Neji
-W takim razie idę. Pilnuj czy nie wydają sygnału do wycofania się. Obmyśl tez plan awaryjnej ucieczki, okej? – chłopak pokiwał tylko głową na znak zrozumienia moich słów. Puściłam długą w kierunku wejścia do piwnicy. Drzwi nie były zamknięte. Jak słodko pomyślałam. Wyczuwałam jakiś podstęp jednak na darmo. Kenji Sho była tak wielkim idiotą, że nawet nie pomyślał o zabezpieczeniu zwoju przed ewentualna kradzieżą, której to ja miała dokonać. Zeszłam po schodach. Dłużyły się niemiłosiernie. Nagle znalazłam się w bardzo długim korytarzu. No nie. Warknęłam do siebie. Tym korytarzem był ten z mojego snu. Po obu stronach widziałam lustra. Podeszłam do prawej ściany spodziewając się widoku Sasuke. Jednak byłam tam tylko ja. W drugim lustrze tak samo. Nie czułam potrzeby ucieczki tak jak było to w moim śnie. Przeszłam powoli korytarzem. Na końcu znajdowało się rozwidlenie. Nic nie odróżniało od siebie dwóch korytarzy. Sakura skup się, nakazałam sobie. Przypomnij sobie swój sen, w który korytarz wtedy weszłaś? Próbowałam pobudzić swoją pamięć. Prawy korytarz! Krzyknęła moja podświadomość. Miałam przeczucie, że to jest wskazówka, aby właśnie tam się udać. Nie myliłam się po paru krokach zobaczyłam zwój.  Podeszłam do niego i wzięłam go do ręki. Nadal nic się nie stało. Zaczęłam wracać. Droga się nie zmieniła. Długi korytarz. Długie schody. Biegłam szybko. Nie musiałam tego robić, jednak chciałam jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Widok korytarza ze snu będąc na jawie nie był zbyt przyjemny. Kiedy w końcu wbiegłam na górę zobaczyłam zdziwionego Nejiego. Podniósł jedną brew w geście jeszcze większego zdziwienia moim zachowaniem.
-Chodź już. Chce jeszcze zahaczyć o festyn i dezaktywować klony.
-Ymmm... Jakie klony? – zapytał nic nie rozumiejąc.
-No wysalałam cztery swoje klony na festyn znaczy jeden wygląda jak ja. Reszta jak wy. Musimy mieć alibi na wypadek gdyby ktoś nas podejrzewał o wykradniecie zwoju. Aktualnie teraz mój klon rozmawia z asystentem Tsuchikage. – zaśmiałam się  widząc to co widzi mój klon. – Teraz właśnie rozmawiam z Kenjim we własnej osobie. Wy do mnie podeszliście. No to alibi zapewnione. – uśmiechnęłam się szeroko i wyszliśmy z domu Sho.
               -To co teraz robimy? – zapytał Shikamaru- Nic. Siedzimy. Musze wam opowiedzieć co robiliśmy podczas festynu.
-Ale my nie byliśmy na festynie...- zdziwił się Kiba.
-My nie, ale moje klony tak. – uśmiechnęłam się szatańsko.
-Nieźle to sobie zaplanowałaś Haruno. – odezwał się Nara. – A więc co robiliśmy?
               Po wtajemniczeniu ich w postępowanie moich klonów skierowaliśmy się w stronę imprezy. Podeszłam do Tsuchikage. Skłoniłam się delikatnie.
-Wielmożny Tsuchikage. Dziękuję za gościnę w wiosce i udzieloną nam pomoc. Nie lubimy jednak zostawać w jednym miejscu dłużej niż dwanaście godzin. Niedługo wyruszamy w dalszą podróż. Jeszcze raz dziękuję. – dziadek popatrzył na mnie z wyższością, mimo, że był z cztery razy niższy ode mnie. Nie należałam do osób wysokich, ale teraz czułam się jak jedna z nich.
-Schyl się drogie dziecko. – posłusznie wykonałam prośbę Tsuchikage.
-Słucham.- powiedziałam na znak, ze jestem gotowa wysłuchać staruszka
-Kiedyś byłem taki sam jak ty. Poszukiwałem mocy za wszelką cenę. Wierz mi, ona nie jest tego warta. Nawet jeśli nadal będziesz chciała iść tą droga, uważaj na siebie. Jeśli coś wam się stanie to przyjdźcie. Pomożemy wam jak tylko będziemy mogli. Żegnaj Sachiko. – powiedział Onoki i oddalił się. Podeszłam do swoich towarzyszy ukrywając emocję jakie wzbudziła we mnie rozmowa z Kage.
-Wyruszamy natychmiast. – powiedziałam twardo i z lodem w głosie.
               Staliśmy u bram Iwagakure. Oddaliśmy nasze pozwolenia strażnikom, którzy teraz odprowadzali nas wzrokiem. Związałam włosy w kok. Po minucie większość kosmyków i tak poszło we własną stronę. Mój tata zawsze twierdził, że wyglądam wtedy bardzo uroczo. Na samo wspomnienie zapiekły mnie oczy. Na szczęście grzywka zasłoniła moje oczy przed wścibskimi spojrzeniami kompanów. Kiedy tylko przekroczyliśmy mury wioski skierowałam się do naszego małego schowka. Nie miałam problemów z odnalezieniem go. Zwój-torebka był oznaczony moją chakrą, której nikt inny nie mógł wyczuć. Szybko rozpakowałam „bagaż”. Każdy wziął swój plecak, skompletował broń i przygotował się do podróży. Władze Iwagakure były na tyle miłe, że dały nam broń, aby następnym razem móc się obronić przed napastnikami. Szliśmy powoli. Donikąd nam się nie spieszyło. Przynajmniej mnie.
               NIEZNAJOMY
               Widziałem ja. Była w towarzystwie tych leszczy z Konochy. Szła uśmiechnięta ulicami Iwagakure. Potem wystrychnęła na dudka samego Tsuchikage. Byłem pod wrażeniem. Nadal jednak pamiętałem o tym co muszę zrobić. Gdy tylko zobaczyłem ten okrąg na jej plecach i te różowe włosy wspomnienia odżyły przypominając o moich obowiązkach. Śledziłem ich. Dziękowałem bogu za umiejętność ukrywania własnej chakry. Powoli zaczęło się ściemniać. Sakura zarządziła postój i nocleg. Leszcze wzięły się za rozstawianie namiotów i rozpalanie ogniska. Różowowłosa siedziała tylko pod drzewem pisząc coś wewnątrz książki. Może to jej dziennik, nie miałem pojęcia. W każdym razie postanowiłem iść w jej ślady. Usadowiłem się w krzakach tak aby mieć dobry widok na ich obozowisko bez narażania się na zauważenie.
               SAKURA
               Siedziałam i rozmyślałam. Nawet nie zauważyłam kiedy wszystko było już gotowe, a moi kompani przygotowywali sobie kolację. Miałam mętlik w głowie. Dwie siły szarpały mną w różnych sobie kierunkach. Nie potrafiłam wybrać jednej z dróg. Po prostu nie potrafię. Siedziałabym tak otępiała, gdyby nie Shikamaru.
-Co jest Sakura?- zapytał troskliwie Nara. Miałam dość wścibskości ludzi. Ciągłych pytań, pocieszeń, fałszywych „bezie dobrze Sakura”. Nic już nigdy nie będzie dobrze. Moje życie to jedno pieprzone pasmo nieszczęść. Przeplatane małymi, trwającymi zaledwie chwile niteczkami szczęścia, które później doprowadzało mnie do szaleństwa. Utracone nadzieje, marzenia. Utracone szczęście. To wszystko wbijało się w moje serce coraz głębiej. Swoje dawne „ja” zgubiłam już bardzo dawno. Potrafiłam je udawać, ale ten talent zniknął po odkryciu prawdy o moich rodzicach. Nic już nie było tak jak dawniej. – Sakura?
-Wszystko okej Shikamaru. Niepotrzebnie się martwisz.
-Skoro tak mówisz, ale pamiętaj zawsze możesz się mi wygadać. Jestem zbyt leniwy, żeby komuś to powtórzyć. – uśmiechnęłam się smutno do przyjaciela. Zajebiście. Jeszcze chwile temu byłam zdecydowana co robić, ale nie. Musiał się pojawić Shikamaru z tą troska przywracając wspomnienia Naruto, Tsunade-samy, Kakashiego (którego spóźnienia teraz już rozumiałam) i wszystkich innych, którzy ciągle byli przy mnie bez względu na wszystko. Nie, Sakura. Nie zbaczaj ze swojej drogi. Upomniałam się w myślach.
Wszyscy już spali. Siedziałam tylko i płakałam. Miałam dość. Koniec z tym! Wrzasnęłam sama na siebie. Wstałam wzięłam swoją torbę. Wyjęłam z niej zdjęcie drużyny siódmej. Wspomnienia wróciły i ból, który przypominał o sobie w momentach takich jak te. Prawie rzuciłam fotografią o pobliskie drzewo, jednak w porę się opamiętałam. Spojrzałam na swoja radosną twarz. Chciałabym wrócić do tamtych czasów. Poczuć znowu tą beztroskę. Cholera, tęsknie nawet za miłością do Sasuke, którą naiwnie żywiłam. Mogłabym być nadal słabą, płaczliwą Sakura. Wszystko byleby uciec od tego co się wydarzyło. Odciąć się do wspomnień. Wyjęłam kartkę z książki. Raczej list niż kartkę, no ale jak zwał tak zwał. Wyciągnęłam również zwój z kabury. W pełni przygotowana przeczytałam jeszcze raz list, który trzymałam w ręce. (polecam słuchać tego - >  http://www.youtube.com/watch?v=Nzn3OhWk8io Naruto sadness and sorrow)
„Drodzy Przyjaciele,
Wybaczcie mi, nie potrafię postąpić inaczej. Wszystko kumulowało się we mnie od dłuższego czasu. Nie chcę już sprawiać problemów. Drugi, zapieczętowany list dajcie Tsunade-sama. Będzie wiedziała jak go otworzyć. Neji dbaj o Hinatę. Shikamaru ty dbaj o Ino. Kiba zapewnij wszystkim rozrywkę jakiej mało. Przykro mi, że już więcej możemy nie napić się sake w swoim towarzystwie. Co ja gadam. Kiedyś to na pewno się stanie. Na razie jednak muszę was opuścić. Muszę zrobić to o czym marzyłam od wielu miesięcy. Nie miejcie mi tego za złe. Kontynuujcie misję. Shikamaru ciebie wyznaczam jako lidera. Mam nadzieję, że poradzicie sobie z tą jakże banalną misją, jak i kolejnymi następnymi. Nie mówcie nic Naruto. Tsunade-sama dokładnie wie, znaczy będzie wiedzieć, co mu powiedzieć. Nie szukajcie mnie. To nie ma sensu. Nie wrócę dopóki nie osiągnę swojego celu. Wiem jestem egoistką, ale pamiętajcie, że kocham was wszystkich i na pewno wrócę do was.
Sakura-chan„
Oznaczyłam jeszcze list specjalnym umówionym przez nas znakiem, żeby wiedzieli, ze jest autentyczny. Serce rozrywało mi się na strzępy. Teraz wyjęłam list skierowany do Tsunade.
„Tsunade-sama, wybacz mi. Odchodzę. Wrócę do wioski kiedy będę gotowa. Wiedz, ze ty dałaś mi siłę, aby tak długo wytrzymać. Jednak nie potrafię tak dłużej. Proszę Cię o jedno. Nie mów Naruto, że uciekłam. Powiedz mu, że jestem na bardzo długiej misji i nie wiadomo kiedy z niej wrócę. Nie chce rozdrapywać jego ran po Sasuke. Wiele się od Ciebie nauczyłam Sensei. Przede wszystkim jak być silną w sytuacjach takich jak ta. Wiem jednak, że będąc w Konoha nie poradzę sobie z tym wszystkim. Nauczyłaś mnie wszystkiego. Dzięki tobie ze słabej, płaczliwej dziewczynki stałam się prawdziwa, silną kunoichi. Nigdy Cię nie zapomnę. Kiedy wrócę obiecuje, że wszystko Ci wyjaśnię. Wiedz jeszcze jedno Sensei. Kocham Cię jak rodzoną matkę i nigdy nie przestanę. Żałuje wszystkich gorzkich słów jakie wypowiedziałam w twoim kierunku.
Twoja uczennica Sakura”
Nie było takiej siły na niebie i ziemi, abym się teraz nie rozpłakała. Jednak stłumiłam szloch. Łzy bezdźwięcznie spływały po moich policzkach. Szybko zapieczętowałam list do Tsunade. Otworzyłam po cichu namiot Shikamaru i włożyłam do niego dwa listy łącznie ze zwojem, który udało mi się ukraść. Zamknęłam namiot. Spojrzałam na książkę, która leżała na mojej torbie. Wzięłam ją do ręki i włożyłam ją do namiotu Nejiego. Odeszłam parę metrów. Odwróciłam się w stronę obozu. Zaczęłam płakać jak mała dziewczynka. Robiłam to samo co on. Sasuke Uchiha. Odchodziłam, zostawiałam swoich przyjaciół.  Jedyną różnicą było to, że ja na swój sposób się pożegnałam. Jednak ich ból po utracie kolejnej bliskiej osoby będzie taki sam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz